Majówka to czas, w którym można albo posiedzieć przy grillu, albo pogrzać się przy silniku naszych quadów. Ta drugą opcję wybrało całkiem sporo osób, które realizowały w tych dniach albo swoje vouchery, które otrzymywali od bliskich, albo swoje marzenia o przygodzie opartej o oktany.
Teren, pomimo ostatnich ciepłych dni, był wystarczająco mokry, by nie wrócić do bazy czystym. Ba, w niektórych miejscach, przez które się przeprawialiśmy… pływały kaczki… Na hałdach jednak, woda wsiąka dość szybko, była więc również okazja do pojeżdżenia w ostrym kurzu i pyle prawie jak z Dakaru 😉
Teren jest tak potężny, że w czasie jednej wyprawy na quadach, można zahaczyć o 4 miasta – Katowice, Siemianowice, Czeladź i Sosnowiec. Poza błotem, były też strome podjazdy, przejazdy brzegiem Brynicy, ciasne zakręty i zjazdy, których długo się nie zapomni.
Maszyny. Przede wszystkim, były bardzo dzielne. Wytrzymały do końca nie bardzo się skarżąc na swój ciężki los. Nie wszystkie jednak dotarły do garażu bez ran – w jednym zgubiły się hamulce, w innym wypadła przednia lampa i większość spinek trzymających w całości plastikową obudowę. Quady są jednak nie do zdarcia, więc już są gotowe na nowe wyzwania 😉
Akcje… Jak to zawsze na quadach być musi, tak i tym razem były akcje wymykające się ze scenariuszy wypraw. Topienie quadów po samo siodło, nie do końca zaplanowane drifty, wyskoki w miejscach, w których wydawałoby się, że powinno być płasko i – gleby. W ten weekend były dwie. W czasie jednej, niesforna maszyna wpadła w koleinę i poniosła w krzaki, które bezceremonialnie zrzuciły kierowcę. Ani krzakom, ani kierowcy, ani quadowi nic się nie stało.
Druga gleba była wyraźnie bardziej spektakularna – była to rolka przez plecy w wykonaniu… przewodnika… 😉 Tak, czasem tak bywa, że i my leżymy. Tu również nikomu (i niczemu) nic się nie stało. Wspomnienia zostaną jednak na długo 😉
To, co nas napędza w tej pracy, to zmiany na Waszych twarzach. Z reguły, gdy się pojawiacie na parkingu, z pewnym politowaniem i rezerwą podchodzicie to tego, co za chwilę się rozpocznie. Wygląda na to, że spodziewacie się (i obawiacie, że się to spełni) nudnego kręcenia się po jakimś płaskim kawałku – „byle nie ubrudzić quadów”.
Po pierwszych minutach, rezerwa zaczyna przeradzać się w ciekawość, a po kolejnych zakrętach, zjazdach i podjazdach – chyba zaczynacie nam wierzyć, że nie zamierzamy wracać do domów czyści.
Podobnie było i w ostatnich dniach. Widok zmęczonych, ale szczęśliwych twarzy na koniec wyprawy – to największa zapłata za organizację przygody.